sobota, 9 listopada 2013

TOM I: część siódma

z perspektywy Amy

-Mamo, tato?
Jak to się stało? Przecież oni mieli się nigdy nie dowiedzieć, gdzie jadę, a przede wszystkim nie powinni mnie szukać. Wszystko tak wspaniale obmyśliłam. To był plan idealny. Jakim zatem sposobem wpadli, gdzie mnie szukać? Alice! No jasne. Nie powiedziałam jej, dlaczego jestem w Londynie, więc postanowiła zapytać o to moich rodziców. Co za idiotka! Czy powiedzenie jej nie mów nikomu nie wystarczy? Może jeszcze powinnam jej spisać listę osób, którym ma nie mówić? Ja w nią nie wierzę!
-Zaskoczona? -zapytała wysoka brunetka, czyt. moja matka, z sarkazmem, a ja odruchowo spuściłam wzrok. Nienawidziłam tej maniery w jej głosie, którą musiałam znosić w prawie wszystkie święta. Od razu zbiera mi się na wymioty, myśląc o tym indyku domowej, a może powinnam powiedzieć spalonej roboty. Choć może nie chodziło o indyka, tylko o sytuacje, w jakiej się znajduję. A mam nie małe kłopoty. Moi rodzice spotykają się ze sobą raz na pół roku. Ściągnięcie ich w środku sezonu w jedno miejsce graniczyło z cudem. Przejechałam wzrokiem po moim ojcu. Zaczęłam od drogich butów od Louisa Vuitton, przez garnitur od Armaniego, aż do jego czerwonej od złości twarzy, którą zasłaniały przeciwsłoneczne Ray Bany, i szybko poruszających się ust. Zadziwiające, jak łatwo potrafię się wyłączyć, słuchając ich głupiej paplaniny. Przy Harrym by mi się to nigdy nie przydarzyło. No może tylko wtedy, gdy o nim myślałam. Ale to się nie liczy! Bo tak działo się machinalnie, a ja tego nie chciałam. Co więcej łaknęłam każdego słowa wydobywającego się z jego ust. Wypowiadał się on z niesamowitą dokładnością, a każde zdanie wydawało się być starannie przemyślane. Jego magiczny głos sprawia, że mam ochotę się nigdy nie odzywać, a każdą jego wypowiedź dokładnie zapamiętać i codziennie rozważać, co miał na myśli. I jeszcze te oczy. Te cudowne, zielone oczy, które prześwietlają cię na wylot i przy których czujesz się...
-Amando, czy ty choć trochę mnie słuchasz?-spuściłam zawstydzona wzrok. Szczególnie że myślałam o chłopaku, o którym chce zapomnieć. Jak to się dzieje, że zamiast to zrobić,zapominam, że go nie lubię? -I właśnie o to mi chodzi! Jesteś nieodpowiedzialna i nie zdolna do podejmowania samodzielnych i dorosłych decyzji. Masz pięć minut na spakowanie się! I nie myśl o ucieczce, bo nasz szofer jest gotowy w każdej chwili cię przechwycić.
I wyszli. Tak po prostu. Bez słuchania moich marnych tłumaczeń, czy równie żałosnych przeprosin. Nie ma sensu już płakanie, czy krzyczenie, że są okropni. Trzeba się zebrać i zachować choć odrobinę godności. Na szczęście nie miałam dużo do pakowania, bo nie byłam w stanie położyć moich kochanych ubrań na tych brudnych, zakurzonych szafkach. Wzięłam tylko kosmetyczkę i spojrzałam w lustro. Wyglądałam żałośnie. Zupełnie jak nie ja. Złapałam w rękę tusz do rzęs, ale nagle mój oddech przyspieszył, a w oczach stanęły mi
łzy. Chyba jeszcze muszę się sporo nauczyć o zachowywaniu się z godnością. Odkręciłam zimną wodę w kranie i oblałam nią swoją twarz, po czym otworzyłam tusz i przejechałam spokojnie, z precyzją po złączonych od kropel łez rzęsach. Następnie nałożyłam trochę pudru na policzki i odrobinę błyszczyku na usta, co pozwoliło mi się uspokoić. Chwyciłam kosmetyczkę w dłonie i biorąc głęboki oddech, skierowałam się z walizką do drzwi. Mój ojciec od razu ją przechwycił, a matka złapała mnie pod ramię, mówiąc, jak się cieszy, że znów będę w domu, jak za mną tęskniła i że od razu zabiera mnie do spa, bo musiałam przeżywać katusze. Może i tak było, ale to nic w porównaniu do jej okropnego głosu. Postanowiłam się wyłączyć, przez co nawet nie spostrzegłam, gdy puściła moją dłoń, a ja uderzyłam w kogoś z impetem.
-Przepraszam, zamyśliłem się-zaczął mój napastnik.-Ach, to ty.
Spojrzałam w jego jak zwykle  uśmiechniętą twarz. Louis wstał i wyciągnął do mnie  rękę. Nie zdążyłam jej złapać, czy chociaż coś odpowiedzieć, gdyż ojciec złapał mnie pod pachy, szybko podnosząc i pociągnął za sobą w stronę wyjścia. Posłałam chłopakowi spojrzenie, mówiące: ratuj, ale chyba nie zrozumiał, bo dalej stał jak słup soli.
-Jesteś niemożliwa. Nie potrafisz się pogodzić z odejściem, prawda? Musisz robić z tego przedstawienie, czyż nie?-szydziła ze mnie moja matka. Własna matka! Przecież jeszcze przed chwilą jechałyśmy do spa! Co w nich dzisiaj wstąpiło? Zawsze mnie olewali, a teraz nagle wiedzą, jaka jestem? Coś jest chyba nie tak...
Ale przecież im o tym nie powiem. W końcu to moi rodzice. Po prostu spuszczę głowę, udając, że mi przykro i poczekam aż to się skończy. Hm, nastąpiło to szybciej niż myślałam. Może zrobiło im się głupio? Podniosłam wzrok, ale nic z tych rzeczy. Po prostu Mark, nasz szofer, był już blisko, a przecież przy nim robić scen nie wypada, jak mawiała moja matka. Wsiadłam do dużej czarnej limuzyny, a większość uczestników wyszła, aby zobaczyć, co się dzieje. Pewnie myśleli, że to któryś z jurorów. Zasunęłam szybko przyciemnianą szybę, modląc się, by nikt mnie nie poznał.


z perspektywy Emily

Otworzyłam oczy, przeciągając się na ramieniu blondyna. Nie miałam zamiaru go budzić. Tak słodko wyglądał.
Przymknięte oczy, usta zachowane w delikatnym uśmiechu dodawały mu uroku. To na pewno.
Wstałam, spoglądając na siebie. Granatowa bluza Horana, rozciągnięte krótkie szorty, i krótkie kremowe Converse na stopach, spod których wystawały moje kolorowe, żarówiaste skarpetki.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Patrząc na mnie, spoglądającą na chłopaka, można byłoby rzecz, że... Jestem zakochana. A tak nie było. Nie. Znaczy się... Nie.
Rozejrzałam się po pokoju.
Od czasu, gdy zasnęłam, do pokoju nie przybył żaden z lokatorów. W sumie wcale nie oczekiwałam tego, lecz powiem szczerze, chciałam choć tylko ujrzeć twarz Malika.
Mimo to, że nienawidziłam popadać w miłość, często się tak stawało. Mimowolnie.
Teraz rozumiałam tak naprawdę sformułowanie "popadać w miłość". Spadasz w nią. Powolnie, ale spadasz. Zapadasz się w pięknym, lecz nadal mrocznym uczuciu. Spadasz w wielką, niekończącą się w dodatku przepaść, z której nie możesz się wydostać. No może są jakieś wyjątki.
Przez przypadek trąciłam blondyna nogą, czego po chwili mocno pożałowałam.
- Co jest? - mruknął, ziewając cicho. Urocze, aww.
Uderzyłam się z otwartej dłoni w czoło.
- Nic, nic. - powiedziałam szybko, chcąc by dalej wypoczywał. - Śpij dalej.
Chłopak nie odpowiedział mi, lecz przekręcił się na drugi bok i kontynuował odpoczynek.
Spojrzałam na cały czas palący się telewizor, wzdychając ciężko, lecz cicho.
Cała Mamuśka pomyślałam, po raz kolejny zerkając na Horana.
Szybkim krokiem opuściłam wszechstronne pomieszczenie.
Mijałam paręnaście pokoi, szybkim krokiem opuszczając hol, wstąpiłam do pamiętnego kantorka. Nawet jeśli nie miałam żadnego celu w tym by tu przebywać. Może chciałam powspominać, potęsknić. Tak. Naprawdę tak.
Z tylnej kieszeni wzorzystych portek wyjęłam małego skręconego blanta, po czym wyjmując zapalniczkę z tego samego miejsca podpaliłam go wkładając do ust gąbczastą końcówkę.
- Witam. - coś mruknęło mi do ucha, a ja nie zauważyłam wcześniej, że Mulat, który prawdopodobnie trochę tu siedział rzeczywiście tu był. - Co cię tu sprowadza młoda damo? - tak, jego głos tak cholernie mnie nakręcał, o kurwa.
- A ciebie? - spytałam, wiedząc, że on odpowie mi standardowym:
- Spytałem pierwszy mademoiselle* -mruknął mi do ucha.
Tak. Co raz bardziej mnie rozbrajał tą swoją pewnością siebie i kruchym emanującym od niego seksem. O tak.
- A więc, odpowiesz mi? - dodał mrużąc oczy.
Oczywiście, że nie powiem mu prawdy.
A co, może miałam mu powiedzieć o tym, że łudziłam się o tym, że go tu spotkam - co tak naprawdę okazało się najczystszą prawdą - lub, że będziemy się dziko całować, i skończymy to dokładnie tak jak wtedy.
Tak wiem, żałosne.
- Pewnie przyszłaś tu specjalnie. - odpowiedział za mnie, wiedząc, że nie wybieram się na to, by mu odpowiedzieć. - Żeby mnie spotkać. - spokojnie i powoli akcentował każdą sylabę, głoskę i literę, ostrożnie układając przy tym usta, przyglądając mi się ciekawie i doprowadzając mnie do skrajności szału. - Żeby znów specyficznie zbadać moje usta, czyż nie?
- N-nie. - jęknęłam odsuwając się.
Mimo to, że moja ochota na jego ciało wzrastała z każdą chwilą, posiadałam jakiś umiar. Nie chciałam robić z siebie taniej, tandetnej... - przepraszam, że się wyrażę - dziwki, która nie ma do siebie szacunku i chce sprzedać swoje wdzięki po cenie minimalnej.
- Chciałam lekko wyczillować. - dodałam, lekko zdenerwowana. Lecz starałam się nie dać tego po sobie poznać. - Odpocząć od Amy, która ostatnio dziwnie się zachowuje.
Malik zaśmiał się pod nosem.
- Jeśli chcesz, mogę pomóc ci wyczillować. - mruknął w moją stronę, głęboko patrząc w moje oczy.
Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, podeszłam do niego zdecydowanym krokiem, siadając na nim okrakiem.
Z pewną świadomością tego, że popełniam błąd, oddawałam się, czego stosunkowo chciałam uniknąć.

*

Wymknęłam się po cichu z małej, ciasnej komórki, czując od siebie naprawdę odrażający zapach spalonego przez nas jointa.
Tak nas - mnie i Zayna.
Miło było mi nazywać tak mnie i jego określeniem my, gdyż owe słowo rzadko wychodziło z moich spierzchniętych i zepsutych warg.
Teraz czułam na nich idealny posmak - posmak delikatnych, malinowy ust chłopaka.
Przeskoczyłam z pierwszego piętra na trzecie, pędząc po schodach jak szalona, przez przypadek na kogoś wpadając.
- Przepraszam! - mruknęłam przestraszona, prawie że krzycząc. Ze strachu przymknęłam oczy, nie chcąc wpaść w żadną kolizję.
- Spokojnie. - mruknął cicho, a ja rozpoznałam jego głos.
Otworzyłam jedno oko, porządnie identyfikując jego ciemne loki, po czym drugie oko, które również zostało otwarte zaczęło przyglądać się jego tęczówkom.
- Cześć. - uśmiechnęłam się w jego stronę promiennie. - Co tu robisz?
- Szukałem cię. - zaśmiał się, ukazując przy tym idealnie proste, białe zęby wyglądające jak świeżo po produkcji reklamy, a na jego spierzchniętych już ustach od uśmiechu pojawiła się mała rana, delikatnie, lecz swoim rytmem krwawiąca.
- Coś się stało? - zapytałam lekko zaniepokojona.
Nie to nie możliwe.
- Mam do ciebie sprawę. - powiedział ciszej, prawie szepcząc. - Ale to nie jest taka sprawa, by omawiać ją na korytarzu. - uśmiechnął się delikatnie, poprawiając krwotok rany.
- Leci ci krew z wargi. - oznajmiłam, przybliżając się do niego.
- Chcesz? - mruknął, zabawnie poruszając brwiami. Nie rozumiałam. - No wiesz?
- Nie! - krzyknęłam rozbawiona. - Jesteś obrzydliwy Styles! - zaśmiałam się, mierzwiąc zaciśniętą dłonią jego lokowaną czuprynę.
- Tylko żartowałem. - powiedział w geście obronnym, podnosząc ręce.

*mademoiselle - z franc. dama, kobieta


Oh, już siódemka! Jak to szybko leci! Jeszcze niedawno starałam się ogarnąć prolog, a teraz jesteśmy już za półmetkiem I TOMU :) Rozdział jest troszkę starawy, dlatego bardzo przepraszam za błędy. Dziękuję za wszyściutkie komentarze - jesteście takie kochane :') Chciałabym Wam powiedzieć, że dziękuję wszystkim którzy komentują, bo to dla Nas bardzo ważne - a chyba zdrowy autor skomentowany rozdział to szczęśliwy autor, huh? :)

Kocham Was mocniutko,
Emily xoxo

2 komentarze:

  1. super i już nie mogę się doczekać następnego ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. Po pierwsze - nowy szablon... WOW :O Śliczne zdjęcia bohaterek - od razu się w nim zakochałam <3
    Że co? Rodzice przypomnieli sobie o Amy? Nie mogę w to uwierzyć! :O Normalnie jakiś szok! Z tego co widzę, to nadęte bufony, ale czemu ona się im nie postawiła? ;( Lub czemu nasz kochany Lou nie został jej supermenem i jej nie pomógł? -.-
    Emily jest bardzo intrygującą postacią... Niby dogadywała się z Niall'em, spędziła z nim miło wieczór i w ogóle, jednak nadal ciągnie ją coś do Malika... Przez to znowu zabawili się - wow, nieźle. Jednak z tego rozdziału najbardziej mnie interesuje to, jaką sprawę ma Harry do Emily... Mam nadzieję, że wszystko wyjaśni się w następnym rozdziale :)

    Pozdrawiam xx

    OdpowiedzUsuń